W ostatnią sobotę we Wrocławiu miał miejsce pochód zorganizowany z okazji rocznicy powstania Obozu Narodowo-Radykalnego. Impreza pretenduje do bycia coroczną organizacyjną próbą sił, przemarszem pokazującym członków i sympatyków, ich liczebność oraz zaangażowanie. Oczywiście wiadomo, że upamiętnianie dat historycznych jest rzeczą drugoplanową, a głównie chodzi o polityczne stroszenie pawich piórek i popularyzację haseł związanych z określoną działalnością.
Całe nazewnictwo stosowane w publicystyce i informacjach, to oczywiście upraszczanie. „Faszystami” bądź „nazistami” określa się w tym przypadku narodowych radykałów – z jednej strony po to, by uprościć odbiór, stosując tego rodzaju skrót myślowy, z drugiej nie uważam, że politycznie narodowy radykalizm leży w jakiś innych rejonach niż faszyzm czy nazizm i nie będę się silił w tym momencie na dłuższą analizę porównawczą, gdyż w zasadzie jedyną istotną różnicą pomiędzy narodowym radykalizmem a innymi prądami skrajnego nacjonalizmu jest, jak to określił Jan Mosdorf fakt bycia „ruchem typowo polskim”.
Antyfaszyzm to oczywiście też uogólnienie – walka odbywa się bowiem ze wszystkimi przejawami totalitarnymi skrajnej prawicy, a czasem również z totalitaryzmami lewicowymi. Antyfaszyści miewają różne poglądy – od anarchistycznych, poprzez lewicowe, subkulturowo-żadne do propaństwowo-legalistycznych. Pisząc więc dalej o „faszystach” i „antyfaszystach” upraszczam sobie jedynie opis, świadomie stosując pewne uogólnienia i nazwy stereotypowe.
Podczas przemarszu przez miasto w formowanych przez narodowców grupkach, doszło do starć pomiędzy nimi, a antyfaszystami. Zawsze, gdy dochodzi do konfrontacji fizycznej pojawiają się wzburzone głosy brzydzących się przemocą, że „jak to tak można”, „to zniżanie się do ich poziomu”, przecież to „faszyzm”. Tym razem zdania wyrabiano sobie jedynie na podstawie serii fotografii dokumentujących finał jednej z wielu potyczek ulicznych. Mogliśmy zobaczyć uwiecznionego przez reportera Wyborczej narodowca skulonego między krzakami, z rozbitą głową i 4 atakujących go antyfaszystów. Zazwyczaj nie brano pod uwagę faktu, że wcześniej to ONRowcy zaczepiali alternatywnie wyglądających wrocławian, było ich dwa razy więcej niż antifowców i byli częściowo zamaskowani.
W Gazecie Wyborczej pojawiły się pełne oburzenia głosy, podobnie jak w innych głównonurtowcach. Media niezależne i ich czytelnicy również po części wyrazili swój przesączony „humanizmem” i „non-violence” negatywny osąd antyfaszystów. Portal „Wolne Media” wrzucił nawet do góry nagłówek „Wrocław: Antyfaszyści jak faszyści” okraszając swój artykuł przekazami z portalu nacjonalista.pl (które nota bene okazały się wyjęte spomiędzy bajek, o czym pisał sam poszkodowany).
Teraz dochodzimy do sedna sprawy, a mianowicie zarzutu o ograniczanie wolności słowa. Otóż od razu na początku zaznaczam, że jestem zwolennikiem wolności słowa, a jednocześnie przeciwnikiem procesów, które dążą do zniewolenia mnie jako osoby. Każdy taki proces, czyli zespół czynności podjętych indywidualnie lub zbiorowo w celu odniesienia pewnego celu, jest wymierzony bezpośrednio we mnie, godzi w moją wolność i roszczę sobie prawo do obrony prze takim procesem.
I teraz postawmy ważne rozróżnienie pomiędzy głoszeniem poglądów rasistowskich, ksenofobicznych itp., a uskutecznianiem procesów, które mają na celu wyegzekwowanie tych poglądów przy pomocy aparatu represji. Stawiam tezę, że pewien proces narzucenia określonej wizji innym, zaczyna się w momencie, kiedy głosiciele tych poglądów zaczynają rościć sobie prawo do przekształcania społeczeństwa na swoją modłę, do wchodzenia w struktury władzy lub do jej całkowitego przejęcia. Prosty wniosek płynie z tego taki, że zawsze gdy osoba lub grupa osób wyznająca sprzeczne z moimi poglądy zaczyna działać w kierunku popularyzacji siebie i prezentowanych poglądów, podkreślając przy tym chęć przejęcia władzy i wdrażania tych poglądów wbrew mojej woli przy pomocy przymusu państwowego, to ta osoba lub grupa osób aktywnie uczestniczy w procesie zmierzającym do mojego zniewolenia i narzucenia mi swojej woli. Innymi słowy, zawsze tam, gdzie pewne idee są styczne z aspiracją rządzenia i narzucania ich reszcie siłą, ma miejsce proces który może (a do tego istnieje taki zamiar) doprowadzić wyznawców określonych idei do władzy, a co dalej idzie do narzucania ich siłą.
Z kolei uczestnictwo i podsycanie takiego procesu nie jest tylko i wyłącznie wyrażaniem poglądów (odnośnie głoszenia których stosujemy pojęcie wolności słowa), ale również dążeniem do narzucenia ich reszcie. Jest to zatem nie tyle samookreślenie ideowe, co czynność jednego podmiotu godząca w drugi podmiot. W moim przekonaniu Antifa powinna działać nie tyle przeciwko takim a nie innym poglądom, tylko przeciwko ludziom, którzy są pionierami opisanych wcześniej procesów zniewalających. Podczas ostatnich wydarzeń we Wrocławiu nie było moim zdaniem wątpliwości, że fizyczna konfrontacja dosięgła ONRowców za to, że byli propagatorami narzucenia swych poglądów innym, a ich przemarsz można traktować jako kroczek w kierunku przejęcia władzy – wszakże to właśnie postulują.
Bo zarysować granicę pomiędzy poglądami a działalnością majacą te poglady narzucić, załóżmy istnienie dwójki ludzi o poglądach rasistowskich, ksenofobicznych itd., przy czym jeden jest jedynie zwolennikiem pewnych – w moim mniemaniu niemądrych – zachowań i idei, a drugi oprócz tego propaguje ich odgórne narzucenie i aktywnie uczestniczy w dążących do tego grupach politycznych, realizując przez to pewien proces.
Pierwszy z nich – nazwijmy go Andrzej i jest możliwą, choć światopoglądowo mało realną postacią, jednak przydatną w moim porównaniu logicznym – jest negatywnie nastawiony do ludzi o innym kolorze skóry i mówiących innym językiem. Do tego uważa, że geje go brzydzą i nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Takie ma zdanie na te tematy i tyle. Ale… To, że nie lubi czarnych nie oznacza, że domaga się prawnego zakazu ich przebywania na terenie Polski. Nie uważa też, że powinny ich obejmować jakieś specjalne restrykcje. Nie. Andrzej po prostu nie lubi obcokrajowców – taką ma mentalność i uprzedzenia – ma prawo do tego typu sadów, może je wygłaszać, że kogoś tam nie lubi, jednak nie postuluje względem tego kogoś represji.
W wolnym społeczeństwie Andrzej w ogóle nie wchodziłby w relacje z osobami, których z sobie tylko znanych powodów nie lubi bądź nienawidzi. Mógłby nawet założyć wspólnotę, zrzeszenie czy stowarzyszenie do którego nie wpuszczano by czarnych, żółtych i dajmy na to rudych. Dlaczego? Bo nie i tyle… Nie następują jednak żadne represje przeciw nielubianym (w związku z uprzedzeniami czy wyznawaną ideologią) ludziom. Skoro anarchiści twierdzą, że w wolnym społeczeństwie relacje społeczne mogą dotyczyć danej jednostki tylko przy jej aprobacie, to nasz Andrzejek ma pełne prawo takiej aprobaty niektórym ludziom – i to tylko z sobie znanych powodów – nie udzielać. Po jakimś czasie rzeczony ksenofob mógłby zrozumieć, że jego dziwny upór nie ma sensu, bo alienuje go od społeczeństwa, albo po prostu zmieni pogląd, bo dajmy na to zaprzyjaźni się z jakimś przybyszem. Jednak, gdy do końca życia będzie trwał przy swojej irracjonalnej niechęci, to też nikomu krzywdy nie wyrządzi. Można go porównać do niezłośliwego guzka na ciele człowiek – jest to rodzaj zwyrodnienia, jednak nie rozrasta nie, nie przerzuca na inne narządy i w związku z tym nie przeszkadza w żadnym stopniu w funkcjonowaniu, nie atakuje innych tkanek i można z nim żyć aż do śmierci.
Drugim rasistą, ksenofobem jest Stefan. Ma takie same poglądy jak Andrzej. Przynależy jednak do organizacji politycznej, która dąży do wprowadzenia rządów realizujących na szerszą skalę wyznawane przez niego idee. Jest przekonany, że dany kawałek ziemi, na którym aktualnie znajduje się jego państwo przynależy właśnie danej grupie narodowej – czyli część ludzi ma do niej większe prawo niż inni. Jednocześnie stosuje retorykę, że jeżeli ktoś nie zgadza się z poglądami większości (do której zdobycia w społeczeństwie dąży Stefan i jego organizacja) może się wynosić w inne miejsce na świecie. Stosuje zatem przymus terytorialny, którego zastosowanie opiera się na błędnym przeświadczeniu, że określone ziemie są „rdzennie” albo „odwiecznie” jakiejś grupy i właśnie ta grupa ma do nich prawa, oraz też tylko tej grupie zostawia się procesy decyzyjne.
Jak wygląda marsz Stefana i jego organizacji po władzę? Otóż promuje on swoje idee podkreślając jednocześnie potrzebę legislacyjnego utwierdzenia swoich postulatów dotyczących przykładowo imigrantów. By zmienić prawo na bardziej rzeczonym imigrantom wrogie, Stefan i jego organizacja rozpoczynają kampanię promowania nie tyle czystej idei niechęci wobec ludności napływowej, co kampanię na rzecz modyfikacji prawnych. Wprowadzenie takich modyfikacji jest najczęściej utożsamiane przez samych promujących z dojściem ich do władzy lub wychowaniem odpowiednich kadr („wychowawcza rola organizacji”) które się tym zajmą. Jednocześnie jest promowana niechęć wobec obcych i innych, jednak proponuje się uzewnętrznianie jej zgoła odmiennie od Andrzeja. Andrzej po prostu wyrzekał się wszelkich relacji z ludźmi, których nienawidził i którzy go brzydzili. Stefan i jego organizacja postulują przekładanie niechęci bądź nienawiści na realną walkę fizyczną w celu wyniszczenia, bądź zastraszenia ”wroga”.
Widzimy zatem, że idee i przemyślenia Andrzej i Stefan mają takie same. Różnica polega na próbie narzucenia innym swojego światopoglądu. Problem naruszenia wolności pojawia się najczęściej tam, gdzie ideologia łączy się z wykorzystaniem represyjnej siły państwa. Jeżeli więc ma miejsce pochód neofaszystowski przechodzący przez miasto, mamy do czynienia konkretnym procesem, mającym na celu uzyskanie odpowiedniej pozycji politycznej, a co za tym idzie takiej pozycji, która pozwoli na szeroko zakrojone represje względem części środowisk. Jeżeli więc antyfaszyści przypuszczają atak na tego rodzaju przemarsz, to w moim przekonaniu następuje tu uderzenie głównie na tle obrony przed rozpoczętym procesem politycznym. Jest to zwyczajna obrona.
Jeżeli dziś zapytamy historyków, co zadecydowało o przedwyborczej popularności NSDAP, to uzyskamy odpowiedź że właśnie takie piknikowo-przemarszowe promowanie idei masowego zniewolenia i wykluczenia mniejszości. Kto wie, czy gdyby wówczas bezwzględnie pacyfikowano takie marsze i festyny, to historia potoczyłaby się zupełnie inaczej.